(…) Słyszałem taki dowcip: dwie dziewczynki w wieku szkolnym rozmawiają i jedna z nich mówi „wiesz, przeżyłam dzisiaj w klasie obciach, bo okazało się, że tylko moi rodzice jeszcze się nie rozwiedli.
O tym, że matriarchalny patchwork jest weselszy, o przygotowaniu dzieci do rewolucji, wychodzeniu z toksycznych związków, przykładach opieki naprzemiennej i np. modelu obserwowanym w Skandynawii – dzieci nie wędrują od ojca do matki, tylko zostają w tym mieszkaniu, w którym dotychczas mieszkały z obojgiem, a to rodzice się do nich naprzemiennie wprowadzają.
I choć głównie lecimy przez patchworki, to w mojej ocenie, można samotnie wychowywać dziecko, można żyć w modelu „przed patchworkiem” i znaleźć tu sporo podpowiedzi, jak ogarniać nie zawsze łatwe uroki dnia codziennego.
Mamy więc trochę o relacjach z Teściami, rodzeństwem, „nowymi dziećmi”, wspólnymi dziećmi. O Świętach, wakacjach, bieżących wyzwaniach. O sile komunikacji, zadbania o swój dobrostan, dystansie, równowadze, szczerości, dobrej woli, rozładowywaniu emocji na zewnątrz systemu i czasie!
Z drugiej zaś strony celnie o graniu emocjami dzieci, emocjonalnym zapętleniu, uwikłaniu, eskalacji konfliktów, „dziadkowych dzieciach”, dwóch stanowiskach dot. odpowiedzialności za rozpad związku – pierwsze, że jesteśmy odpowiedzialni po połowie, drugie, bardziej radykalne – każdy odpowiada w 100 %.
Patchworkowa rodzina to środowisko znacznie bardziej stymulujące ujawnianie się naszych niezałatwionych problemów niż zwykła ciepła rodzinka.
Zostajesz z refleksją, że jeśli przed wejściem w rodzicielstwo nie uświadomimy sobie naszego psychologicznego dziedzictwa, to nieuchronnie w jakiejś formie oddamy naszym dzieciom to, czego sami w dzieciństwie doświadczyliśmy.
I chyba jak w każdym przypadku trzeba skupiać się na tym co łączy, a nie – co dzieli i stać na dwóch nogach: jedną w autonomii, drugą we wspólnocie.