(…) Musimy wreszcie trochę ustąpić.
Zbiór opowiadań, które na moje oko łączy… zieleń.
Na przykład o pojawianiu się pierwszych pączków, kwiatów, pyleniu, swędzeniu, podlewaniu, wypuszczaniu strączków, napęczniałych, wielkich i dorodnych – czyli co się dzieje, gdy zacznie się od pnącza fasoli, które wyrosło z nosa.
Albo o Zu, bumerangu i sinicach – pionierach świata organicznego. Zakwity wody połączone z ciekawością dziecka, szlamem, falami i bursztynami.
Gdyby wiek Ziemi zamienić na dobę, ten bursztyn sprzed czterystu milionów lat powstałby zaledwie dwie godziny temu, dinozaury wyginęłyby dwadzieścia minut temu , my sami pojawilibyśmy się minutę temu, podczas gdy nasza młoda dama w ułamku ułamka ostatniego mrugnięcia oka.
Podoba mi się delikatność autorki, i zamykanie myśli w krótkich formach, np. I że „zawsze” oznacza bardzo niewiele. Jest tylko ludzką miarą…
Szczególnie dobrze czytało mi się opowiadanie „pudełko” – o tęsknocie, gromadzeniu, zaczynaniu od nowa.
Z uwagi na zainteresowanie tematem, uśmiech nie schodził mi z ust podczas opowiadania „kwarantanna” i luźno rzucanych refleksji „jebana joga. wychodziło na to, że nikt nie potrafił na początku dobrze wykonać tego głupiego psa”. A na końcu wiadomo – pochyliłam się, wysunęłam ręce przed siebie, a tylne łapy dotknęły ziemi 🙂
Co z nas wyrasta, a co w nas wrasta i jaki jest ten zamknięty, otulony i schowany świat. Ciekawe czytanie wokół ekologii, natury, ziemi, bliskości, darów, bogactwa i lęku, co możemy stracić, wszyscy bez wyjątku.